Jednolity podatek – kto zyska, a kto straci?
Idea jednolitego podatku pojawiła się jeszcze za rządów poprzedniej ekipy. Ziarno zasiane przez PO wykiełkowało pod rządami PiS, z dość istotnymi modyfikacjami. Według zapowiedzi ministra Henryka Kowalczyka cały proces legislacyjny ma się zakończyć do lutego, aby nowy podatek mógł wejść w życie od 1 stycznia 2018 roku.
Pracownik ma w umowie wpisany abstrakcyjny twór zwany „wynagrodzeniem brutto”, którego nawet nigdy na oczy nie oglądał. Bo od tej kwoty odciągany jest „zus” – czyli wszelakiej maści „składki”, z których państwo finansuje bieżącą wypłatę emerytur, rent i zasiłków chorobowych. Tak naprawdę osoba zatrudniona w oparciu o umowę o pracę płaci 39,5% podatku od uzyskanych przychodów.
Stawka ta obowiązuje od płacy minimalnej (1850 zł w roku 2016 i 2000 zł w 2017) do 7104 zł (brutto) miesięcznie – każda złotówka powyżej tego progu jest opodatkowana 32-procentową stawką PIT (stawki ZUS pozostają bez zmian). Po przekroczeniu 121 650 zł rocznie (czyli 30-krotność przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia) – czyli 10 137,50 zł brutto miesięcznie – przychody z pracy przestają być objęte składką emerytalną i rentową. Ale za to „wpada się” w drugi próg podatkowy (32%), więc efektywna stawka podatkowa sięga 37-43%!
Najniższa stawka nowej daniny ma wynieść 19,5%, czyli połowę tego, co obecnie.
Najwyższa stawka podatku od pracy miałaby wynieść „około 40%”, czyli tyle, ile teraz płaci zdecydowana większość pracowników.
Źródło: Artykuł